1. Wspomnienie o „Wujence” Hildegardzie Annie Karcz
W latach 1940. mieszkałem na Pradze tuż przed pętlą tramwajową przy ulicy Strzeleckiej 48. przy skrzyżowaniu z ulicą Szwedzką. Była to połówka domu, która się zachowała po wojennym bombardowaniu. Nas, chłopaków z tej okolicy nazywano praskimi żulikami z Pętli.
W domu mieliśmy ciężkie warunki materialne i mieszkaniowe. Matka ciągle chorowała i utrzymywaliśmy się z renty po ojcu. Oprócz matki było nas troje rodzeństwa; starszy brat Witold, ja i najmłodsza siostra – Barbara. Do ogniska na Pradze trafiliśmy wraz z bratem w roku 1952 a przyjmował nas. Kolega Zbyszek Brym. W ognisku spotkałem kilku kolegów znanych mi już wcześniej z ogródka jordanowskiego, ze szkoły i sąsiednich ulic. Po czasie policzyłem, że tylko z ulicy Strzeleckiej do ogniska przy Środkowej 9 chodziło 24 znanych mi kolegów.
Następcą po koledze Brymie był niezapomniany Kolega Marian Gędłek zwany przez nas „WueFem”. Bardzo lubiany przez chłopaków, szczery, otwarty na nasze sprawy, o szerokim naturalnym uśmiechu. Kształtował nasze oporne charaktery. Miał ładny głos a piosenki „Broda” i „Podchorążówka” w jego wykonaniu brzmiały rewelacyjnie.
W tym czasie powróciła do pracy w ognisku Wujenka Karczowa, która w okresie wojny i Powstania pracowała w ognisku na Długiej. Wujenka prowadziła kancelarię, nadzorowała pracę kucharek oraz była intendentką załatwiającą wszelkie zaopatrzenie niezbędne do funkcjonowania Ogniska. Jako chłopcy odbieraliśmy w jej osobie matczyne ciepło, które dawała nam w każdym swoim geście i słowie.
W każdą niedzielę przed obiadem odbywało się rozliczanie ubiegłego tygodnia z zachowania, z wykonanych dyżurów, wybieraliśmy dyżury na następny tydzień i wykupywaliśmy tzw. kartki na posiłki na następny tydzień. Ceny za te „kartki” były symboliczne bo za cały tydzień posiłków trzeba było zapłacić 7 siedem złotych. Dyżury to były konkretne obowiązki takie jak podawanie do stołu, otwieranie drzwi wejściowych (tzw. „dzwonek”), szatnia, sprzątanie poszczególnych pomieszczeń, itd. Raz na miesiąc odbywało się mycie i szorowanie na mokro drewnianej podłogi. Od czasu do czasu trzeba też było tę podłogę wiórkować przynoszonymi ze ślusarni metalowymi wiórami. Podłoga następnie była pastowana i froterowana ręcznie ciężką froterką. Do tej pracy Kolega WueF i Wujenka wybierali, zgłaszających się na ochotnika, silniejszych chłopców. Po pracy była ekstra kolacja i słodycze. Podobnie było w przypadku rozładowania przywiezionego węgla i ziemniaków, które należało wrzucać przez małe okienko od strony ulicy do piwnicy.
Wujenka, która pochodziła ze Śląska, wpajała nam posłuch i solidną pracę. Zapamiętałem jedno z jej powiedzeń: „w porządnym domu prawdziwego gospodarza poznaje się po czystym wejściowym progu i czystej ubikacji” i inne – „Co masz zrobić jutro, zrób dziś”.
Dzień pobytu w Ognisku kończył się apelem, podczas którego był podsumowywany zakończony dzień i omawiane plany na dzień następny. Pamiętam, jak pewnego razu zabrała głos Wujenka mówiąc: „Bierzcie przykład z Bogusia Osińskiego, świetlica posprzątana na złoty medal!.” Ale i dostało mi się za „trzy dwóje na półrocze”. Tak to byłem pierwszym do pracy ale ostatnim do nauki. Jednak te nieszczęsne dwójki poprawiłem.
Kolega Gędłek określał mnie „gospodarzem” ogniskowym a Wujenka – „synkiem” ogniskowym. Zawsze trzymałem się blisko Wujenki i kuchni. Wujenka nauczała mnie tajników kuchni, w tym pieczenia ciast. Na wszystkie święta ukręcałem mak do ciasta, ugniatałem ciasto i ubijałem pianę z białka.
Podczas pobytu na hoteliku mieliśmy też inne obowiązki jak ranne zaopatrzenie w mleko i pieczywo, po południu zaś – warzywa i owoce. Również jeździłem po mięso do hurtowni „Żubra” na Sierakowskiego. Chłopcom mieszkającym na hoteliku Wujenka matkowała. Pilnowała czystości bielizny i czystości osobistej. Służyła nam dobrą radą, pomocą w trudniejszych chwilach, troską w czasie choroby, wymianą przepoconej pidżamy, podawaniem lekarstw. Wujenka mieszkała z nami na hoteliku i zajmowała osobny pokój na przygórku wraz ze swoją córką Marysią, studentką SGGW (późniejszą żoną naszego kolegi, ogniskowca Janka Szewczyka).
Podczas letnich obozów Świdrze dużym wyzwaniem było przygotowanie obiadu dla czterystu chłopaków i rozdanie go w jednym czasie dla wszystkich. Ale Wujenka Karczowa i Ciocia Pilecka skutecznie rozwiązały ten problem. Po prostu dla poszczególnych grup były wydawane osobne gary z potrawami i w ten sposób dyżurni w każdej grupie w tym samym czasie nakładali potrawy na talerze a inni koledzy rozprowadzali je po całym stole. Był to jeden z wielu praktycznych pomysłów Wujenki i Cioci.
Podczas świąt i długich wieczorów Wujenka opowiadała nam o swojej wcześniejszej pracy w Ognisku na Długiej podczas wojny i powstania. Wujenka lubiła śpiewać i bardzo ładnie śpiewała. Wspólnie śpiewaliśmy pieśni kościelne i inne piosenki. Od niej nauczyliśmy się kilka śląskich piosenek, między innymi „Bez wodę koniki, bez wodę”. Z wielką sympatią przyjmowałem jej śląskie zwroty i słynny przedrostek „ino”. Jej mądre, rzeczowe i ciepłe słowa przyjmowaliśmy z szacunkiem i powagą.
Z Wujenką Karczową miałem kontakt w Ognisku „Praga” do 1959 roku potem przeszedłem do Ogniska „Świder”, gdzie zostałem kierowcą i zaopatrzeniowcem. W latach 1961-63 byłem w wojsku. W tym czasie Wujenka odeszła na emeryturę. Poprzez Janka Szewczyka, zięcia Wujenki, przekazywałem dla niej słowa sympatii i pozdrowienia.
Ostatnie moje spotkanie z Wujenką miało miejsce 26 lutego 1994 roku, gdy Wujenka obchodziła jubileusz swojego 80-lecia. Było to spotkanie w gronie rodzinnym w bardzo serdecznej, domowej atmosferze u Jasia Szewczyka a ja czułem się wielce wyróżniony, że mogłem w tym spotkaniu uczestniczyć. Wspominaliśmy dawne ogniskowe czasy. Żartowaliśmy o naszych lepszych i gorszych chwilach, wpadkach, pracy, świętach i wspólnym śpiewie. Wspomnieniom nie było końca. Wujenka Karczowa pozostawiła po sobie na zawsze w moim sercu niezatarte wrażenie. Także w mej pamięci pozostały Jej życiowe i praktyczne rady i nauki. Była dla nas, ogniskowców z Pragi, szlachetną i kochaną Wujenką.
Ostatnie pożegnanie Wujenki Anny Hildegardy Karczowej miało miejsce na Cmentarzu w Powsinie w kwietniu 1998 roku tuż przed świętami Wielkiej Nocy.
Bogusław Osiński, Warszawa, 13.04. 2005 r.
—————————————————————-
2. Wspomnienie o Marii Pileckiej „Cioci”
Marię Pilecką poznałem w lecie 1953 roku będąc na obozie letnim w Świdrze. Maria Pilecka pracowała już tam od roku 1951. Chłopcy mówili na nią „Ciocia”. Ta nazwa nie była przypadkowa bo założyciel ognisk Kazimierz Lisiecki, pedagog, sam nazwał ogniska „drugim domem”. A w domu jest rodzina. I chociaż Lisiecki formalnie był dyrektorem to dla nas – wychowanków był Dziadkiem jego żona była Babcią i, skoro Maria Pilecka weszła do ogniskowej rodziny, to stała się Ciocią.
Ciocia Pilecka wywarła na mnie ogromne wrażenie zarówno pod względem charakteru jak i aparycji. Jej szlachetny charakter odczuwalny był na każdym kroku. Była niezwykle sympatyczna, pełna wdzięku, szczerego uśmiechu i niezwykłego daru serca. Mogę powiedzieć jednym słowem – Kobieta Anioł.
Letni obóz w Świdrze trwał prawie dwa miesiące. Ciocia zajmowała się kancelarią, sprawami gospodarczymi i zaopatrzeniem w żywność. W sprawach zaopatrzeniowych pomagał jej Kolega Miecio Truszkowski. Kuchnią zajmowała się doświadczona kucharka pani Ciesielska.
Ciocia okresami pracowała również w Ognisku „Praga”. Do lat sześćdziesiątych z Ciocią współpracowała Wujenka Karczowa, po której Ciocia objęła kierownictwo Ogniska. Wujenka Karczowa wpoiła nam swoje zasady: solidna praca, czysty wejściowy próg i czysta ubikacja. Ciocia Pilecka przejęła również te trzy zasady. Dla Cioci i Wujenki chłopcy w ogniskach to byli ich ogniskowi synkowie. Ciocia formalnie prowadziła kancelarię, księgowość i nadzorowała kuchnię, i chociaż te sprawy były pozornie daleko od bezpośredniego kontaktu z chłopakami to jednak odczuwaliśmy jej obecność i troskę nad nami niemal fizycznie. Opiekowała się ogniskowcami broniła nas przed Dziadkiem gdy któryś z „felków” podpadł lub coś przeskrobał. Pamiętam, gdy mieszkałem na hoteliku Ciocia zastępowała nam matkę. Gdy któryś z kolegów był chory przychodziła nawet w nocy i sprawdzała czy czegoś nie potrzeba i czy wszystko jest w porządku. Ciocia pełniła też funkcję przewodniczącej ogniskowego Kolektywu, w skład którego wchodzili niektórzy wychowawcy i przedstawiciele ogniskowców. Kolektyw opiekował się m.in. tzw. kasą kolektywu. Pieniądze te pochodziły z wpłat za kartki na posiłki. Z tej kasy były wypłacane potrzebującym ogniskowcom różne sumy, tzw. kieszonkowe na drobne wydatki.
Ja angażowałem się w pracach porządkowych i zaopatrzeniowych. Raz w miesiącu w sobotę było szorowanie i pastowanie a następnie froterowanie drewnianych podłóg. Ciocia zlecała mi to zadanie i ja dobierałem kolegów do tej pracy. Po skończonej pracy była ekstra kolacja i słodycze. Również zajmowałem się odbieraniem zaopatrzenia produktów spożywczych do ogniska. Raz, wioząc mięso z hurtowni „Żubr” przeżyłem mały dramat. Mięso było w papierowym worku i stało na podłodze w tramwaju. Po dojechaniu do przystanku przy Środkowej podnoszę worek a on jakiś podejrzanie lekki. Okazało się, iż wilgotne mięso przemoczyło papier i worek się rozpadł. Musiałem jakoś pozbierać z podłogi ów nieszczęsny towar i donieść do Ogniska.
Moi ogniskowi wychowawczy a szczególnie Ciocia Pilecka i Kolega „WueF” mieli bardzo duży wpływ na moją przyszłość. Gdy ukończyłem już nauki i skończyłem 18 lat Ciocia wspólnie z Kolegą Marianem uradzili o wysłaniu mnie na kurs zawodnego prawa jazdy. Dzięki temu zdobyłem ciekawy zawód i mogłem już sam na siebie zapracować a prace dostałem w Ognisku, co przedłużyło moje związki z tym, dla mnie już rodzinnym, Domem. Pewnego razu miałem wyjazd z Ciocią o jej rodzinnego miasta, Ostrowi Mazowieckiej. Innym razem miałem kolizję z wozem końskim wypełnionym węglem. Padał deszcz, kostka była śliska. Nic nikomu się nie stało ale węgiel się rozsypał a zderzak trzeba było klepać i malować.
W Ognisku na Pradze kilka razy mieliśmy zorganizowane potańcówki przy magnetofonie dla starszej młodzieży. Przychodziła na nie moja siostra Barbara, która przyprowadziła raz też swoją koleżankę, Marysię. Tak się zapoznaliśmy i 30 października 1966 roku zawarłem ślub z Marysią. Do ślubu wiózł mnie ogniskowy kierowca Jasio Szewczyk i obecny na ślubie był też Dziadek Lisiecki, co było dla mnie wielkim zaszczytem. Ciocię Pilecką ostatni raz widziałem 15 maja 1996 roku na jej 90-ych jubileuszowych urodzinach.
Piękną uroczystość zorganizowało też rodzinne miasto Marii Pileckiej gdy 8 maja 2016 roku odbyło się upamiętnienie ślubu Marii z Rotmistrzem Witoldem Pileckim. Po uroczystej mszy z rekonstrukcją ślubu w wykonaniu pary aktorów odbył się uroczysty korowód mieszkańców miasta oraz ułanów na koniach. Na tej uroczystości obecni byli dostojnicy państwowi z ministrem kultury Glińskim na czele oraz dostojnicy kościelni. W uroczystości brała udział najbliższa rodzina Pileckich w osobach syna – Andrzeja Pileckiego, oraz kuzynów – Marka Ostrowskiego i Edwarda Radwańskiego. W licznej grupie byliśmy też obecni my, wychowankowie Marii Pileckiej i Dziadka Lisieckiego. W trakcie uroczystości zabrali głos – Andrzej Pilecki, Minister Kultury Piotr Gliński oraz Prezes Honorowy Towarzystwa „Przywrócić Dzieciństwo” kol. Bogusław Homicki. Minister Gliński w obecności wiceminister Pani Gawin zapowiedział, że przyszłym roku nastąpi otwarcie muzeum poświęconego Marii i Witoldowi Pileckim. Na zakończenie uroczystości na placyku w pobliżu rodzinnego budynku rodziny Ostrowskich, gdzie będzie zorganizowane to Muzeum, władzom Miasta oraz wszystkim obecnym podziękował za piękną oprawę i uczestnictwo senior naszej organizacji 92-letni Kolega Zygmunt Gasiuk.
Mnie zaś nasunęła się tak myśl, skoro Rotmistrz Witold Pilecki, polski bohater narodowy, był mężem naszej wychowawczyni Marii – to naturalnym odruchem serca powinniśmy Go przyjąć jako naszego duchowego ogniskowego Wujka.
Bogusław Osiński, Zalesie Dolne, 06.06.2016 r.
——————————————————————-
4. Wspomnienie o Marianie Gędłku
Kolegę Mariana Gędłka poznałem w Ognisku „Praga” w na początku lat 50. gdzie był kierownikiem i wychowawcą. Z racji jego wykształcenia i prowadzenia zajęć wychowania fizycznego nazwaliśmy go Kolegą WueF i tak zostało. W tym czasie kierowniczką od spraw gospodarczych była Maria Pilecka, nasza ogniskowa Ciocia.
Początkowo, jakoś bez szczególnego powodu, nie mogłem się przekonać do Kolegi Mariana. Lecz z upływem czasu, jego spokój i cierpliwość spowodowały, że bardzo go polubiłem a nawet, mimo znacznej różnicy wieku, znalazłem w nim prawdziwego przyjaciela. Pod jego kierownictwem stałem się gospodarzem Ogniska, zaopatrzeniowcem i pomocnikiem w kuchni (kręcenie ciast).
Kolega „WueF” był przykładem cierpliwości i wyrozumiałości dla każdego z nas i naszych sprawek. Potrafił pogodzić najbardziej zwaśnionych i krnąbrnych „Felków”. Naturalny, ciepły uśmiech i dobroć jego charakteru udzielała się nam wszystkim. Każdy z chłopaków mógł się do niego zwrócić po poradę w dobrych i gorszych chwilach naszego tak jeszcze niedoświadczonego życia. Każdemu był przyjazny, cierpliwy i wyrozumiały, prawdziwy przyjaciel z otwartym sercem i mądrą radą.
Koledze Marianowi zawdzięczam bardzo wiele dobrego, które wydarzyło się w moim życiu. W moim domu na Strzeleckiej, gdzie mieszkałem były bardzo złe warunki materialno-bytowe. Ojciec nie żył, matka była ciężko chora i niezdolna do pracy. W jednym pokoju mieszkało jeszcze nas troje to jest ja, mój brat Witek i siostra Barbara. To Kolega Marian z Ciocią Pilecką pokierowali mną abym napisał podanie o przyjęcie do ogniskowego hoteliku. Podanie trafiło do Dziadka i zostało pozytywnie przyjęte. Wreszcie miałem własne łóżko, prawdziwy dom, wszelkie wygody i całodzienne wyżywienie.
Inny przykład myślenia Kolegi „WueFa” o mojej przyszłości to był czas, gdy ukończyłem już szkołę zawodową i nie miałem co ze sobą zrobić a według przepisów musiałem opuścić Ognisko. Do poboru do wojska było jeszcze dwa lata. Wówczas to Kolega WueF po naradzie z Ciocią Pilecką zwrócili się do Dziadka o skierowanie mnie na kurs zawodowego prawa jazdy. Po ukończeniu kursu zostałem zatrudniony w Ognisku „Świder”, gdzie znajdowała się nasza ogniskowa baza samochodowa.
W Świdrze pod fachowym okiem mojego przyjaciela Jasia Szewczyka podnosiłem swoje umiejętności jako kierowca i mechanik. Jasio jeździł z Dziadkiem wysłużoną „warszawą’, a ja popularnym „pikusiem” (pick-up M20) jako kierowca i zaopatrzeniowiec.
I tak to dzięki mądrości i dobrym sercu Cioci Pileckiej i wizjonerskim praktykom niezapomnianego Kolegi „WueFa” zdobyłem zawód, pracę i przedłużenie pobytu w moim drugi Domu – Ognisku.
Podczas odbywania w Warszawie służby wojskowej w latach 1961-63 swoje przepustki zwykle spędzałem w ogniskach „Dziadka” Lisieckiego. Po skończeniu służby powróciłem do pracy w Ogniskach. W 1966 roku założyłem rodzinę i pożegnałem moją pracę w ogniskach. Jednak kontaktów z Dziadkiem, Kolegą Marianem i Ciocią Pilecką nie zerwałem, chociaż było to już okazjonalnie na Imieninach Dziadka lub spontanicznie przychodziłem na Starówkę do Kolegi WueFa, a odległym wspomnieniom nie było końca.
Za to co zrobiłeś dla mnie Marianie – niech Ci Bóg wynagrodzi.
Bogusław Osiński, Warszawa, 23.04.2017 r.
20 października 2017 roku odszedł do Boga Marek Jasiński. Odszedł Mąż nieutulonej w bólu Halinki, jej wierny Towarzysz życia w doli i niedoli, na obczyźnie i w kraju. Odszedł Ojciec swoich dwóch córek Alicji i Barbary i wspaniały Dziadek dwojga wnucząt – Oleńki i Maksia. Odszedł jeden z najbardziej oddanych sprawie ogniskowej Kolegów. Wszyscy dzisiaj płaczemy po Nim szczerymi i rzewnymi łzami.
Śp. Marek Jasiński 1947 – 2017 |
Nasz przyjaciel, ogniskowy Kolega, który zaznaczył się w życiu naszej społeczności w sposób szczególny. Tylko sam Marek potrafiłby znaleźć piękne słowa, których mi brakuje aby aby opisać Jego osobę, Jego doczesne życie. Ja nie znajduję właściwych słów aby opisać kim był? W jaki sposób zaznaczył swoje istnienie na planecie Ziemia?
Już we wczesnym dzieciństwie stracił ojca i jego mama stała się głównym filarem rodziny, utrzymując Marka i jego pięcioro pozostałego rodzeństwa. Matka stała się podporą i drogowskazem wskazując czym jest rodzina i wiara w życiu każdego człowieka. Jako dziesięcioletni chłopiec Marek jak też, nieco później, jego młodsi – brat Jurek i siostra Ania trafili do Ogniska na Muranowie, które szybko stało się dla nich tym prawdziwym drugim domem. Tęsknota za ogniskową rodziną będzie wyrażana przez Marka w różny sposób przez całe jego późniejsze życie.
On nigdy nie zabiegał o reflektory, poklaski, nagrody. Zawsze skromny, taktowny, przyjacielski. Swoją kulturą osobistą i taktem zjednywał sobie przyjaciół nawet wśród obcych ludzi. Dla mnie i innych kolegów-ogniskowców Marek pozostał bohaterem. Bohaterem w wielu wymiarach. Jeszcze jako ogniskowiec wyróżniał się ogromną siłą i odwagą. Często w ulicznych bójkach bronił swoich słabszych kolegów i stąd zyskał przydomek „Zorro”.
Żyjąc w Ameryce, dokąd wygnały Go pokrętne losy polskiej historii, duszą i myślą był ciągle w Polsce. Często zasypywał mnie pytaniami co tam dzieje się w naszej organizacji. Czy nie potrzebujemy pomocy finansowej. Ale obok tej konkretnej troski wysyłał do Kraju też urokliwe wiersze i prozę wyrażające tęsknotę za Ojczyzną a także za naszym środowiskiem wychowanków ognisk Kazimierza Lisieckiego „Dziadka”. To w dalekiej Kalifornii powstawały dwa pierwsze tomiki poezji: „… Przez ocean” i „Dookoła świata w poezji”. To stamtąd wysłał piękny esej zatytułowany „Kazik w niebie”, w którym opisuje jak „Dziadek” Lisiecki zbiera do butelki łzy dziecięce. W usta „Dziadka” włożył takie słowa: „Rozdawałem mleko a zbierałem łzy; smutne, gorzkie, radosne, ciche, żałosne, piskliwe – ledwo byś usłyszał, że tam dziecko chlipie. … Bo te łezki to jak woda święcona w kościele”. W poezji Marka Jasińskiego można znaleźć wiele innych, podobnie przejmujących, alegorii.
Po latach Marek powrócił do Kraju i do swoich kolegów. Ale teraz Jego serce rwało się do córek Alicji i Barbary, które już tam, gdzie były, zaczęły układać swoje dalsze życie. I tak po latach powstał jeszcze trzeci zbiór wierszy „Poezja miłości”, w którym Marek wyraża tęsknotę za swoimi bliskimi. Najpiękniejsze wiersze przeczytamy o Oleńce i Maksiu – wnuczkach, do których Jego serce rwało się bezsilnie, również „przez ocean” tylko w przeciwną stronę.
Każdego zmarłego z naszego grona Marek żegnał na swój sposób – wierszem. Marku, chociaż głęboko wyryłeś się w naszej pamięci, kto dla Ciebie dzisiaj napisze wiersz?
Żyjąc sprawami naszej organizacji Marek Jasiński zainicjował i doprowadził do nazwania ulicy w Łomiankach, przy której mieści się Jego dom, imieniem Kazimierza Lisieckiego „Dziadka”. Czyż trzeba większego pomnika dla swojego wielkiego wychowawcy?
Marku, drogi Przyjacielu, niech dobry Bóg pozwoli Ci usiąść obok siebie i posłucha Twoich mieszanych opowieści o śmierci, o ludziach, o przyrodzie o ukochanej żonie Halince, córkach Ali i Basi a także o Oleńce i Maksiu. Nie wątpimy też, że spotkasz tam wszystkich swoich kolegów-ogniskowców, których tak pięknie wcześniej żegnałeś. Ale przede wszystkim spotkasz naszego wspólnego „Dziadka” Kazimierza Lisieckiego. Powiesz mu wtedy żeby nie martwił się pozostawionymi na Ziemi Jego chłopakami, bo chociaż wiele się zmieniło to ogniska nadal trwają i ciągle trwa w ogniskach pamięć o ich Wielkim Założycielu.
B.Homicki
—————————————————————————————————————-
6. Praca dla siebie i koło siebie
Ognisko tratowaliśmy jak nasz „drugi dom”. A w domu każdy ma swoje obowiązki. Dziadek przypominał nam w każdym swoim „kazaniu”, że nic w życiu nie ma za darmo. Dlatego tak ważne były obowiązki, które wykonywaliśmy na rzecz ogniska. Każdy ogniskowiec w ciągu tygodnia miał jakiś dyżur do wykonania i w ten sposób rozliczał się ze swoich obowiązków wobec ogniska. Oprócz zwykłych dyżurów zdarzały się prace ekstra, do których zgłaszaliśmy się „na ochotnika”. Dla podkreślenia znaczenia pracy w życiu ogniskowym przytoczę historyjkę, w której odegrałem pewną rolę.
Zdarzyło się to w Świdrze w roku 1957, w trakcie trwania ciężkiej zimy. Akurat w Świdrze zjawił się Andrzej P. – nowy, nieznający jeszcze zwyczajów ogniskowych, wychowawca. Zwrócił się do mnie i mojego kolegi Lolka M.,16-latków, z prośbą przekazaną od „Dziadka”, czy nie zgodzilibyśmy się przez dwa tygodnie na zmianę pełnić nocne dyżury w kotłowni, bo zachorował palacz.
Przez dwa tygodnie dokładaliśmy w nocy węgiel do kotła i pilnowaliśmy właściwej temperatury, a rano jeździliśmy do szkoły do Warszawy. Gdy powrócił palacz, nasz dyżur się skończył i wychowawca zapytał mnie (a była to, jak się później okazało, jego własna inicjatywa), co chcę otrzymać za tę pracę? Bardzo zdziwiony tym pytaniem odpowiedziałem, że nic. Na dalsze nalegania, abym jednak coś wymienił, powiedziałem, że może być czekolada. Wychowawca naciskał dalej, mówiąc: „Jak to, Lolek chce sweter, a ty tylko czekoladę!” Wtedy, bardzo niechętnie, wykrztusiłem, że może być koszula. Zapewne Lolek doszedł do swetra w podobny sposób.
Jeszcze tego samego dnia wezwał nas do swojego pokoju „Dziadek”. Kilka minut chodził przed nami z założonymi do tyłu rękami. Nic nie mówił, a my cały czas staliśmy na baczność. Na koniec odezwał się urywanymi słowami, z wielkim rozgoryczeniem: „Pętaki! We własnym domu zapłata! Sweter! Koszula! Niczego was nie nauczyłem?!” Gorycz biła z jego twarzy. Staliśmy jak wbici w ziemię. Nie pamiętam, jak wyszedłem z tego pokoju. Wprawdzie koszulę dostałem, ale nie była to już moja ulubiona koszula.
Bogusław Homicki
Stara-Lisieckiego
Z imieninami ,,Dziadka” związana jest piękna anegdota.
Gdy już nie było wśród nas naszego wspaniałego pedagoga, a nadal corocznie spotykaliśmy się na jego imieninach, gościła wśród nas wdowa – Maria Lisiecka „Babcia”. Na jednym z takich spotkań nasz dobrze ustosunkowany kolega, dziennikarz Marek H. oznajmił, że jest w stanie szybko doprowadzić do przemianowania ulicy Starej, przy której mieściło się (i nadal się mieści) największe i ostatnie założone przez ,,Dziadka” ognisko „Starówka” na ulicę Kazimierza Lisieckiego. Gdy ktoś zgłosił wątpliwość, że będzie to trudna sprawa, bo na Starym Mieście nazwy są historyczne i ich się nie zmienia, wtedy niezrażony tą trudnością Marek H. stwierdził, że w takim przypadku doprowadzi do nazwy dwuczłonowej, czyli ulica będzie nosiła nazwę: Stara-Lisieckiego. Nastąpiła krótka cisza, podczas której usłyszeliśmy głos ,,Babci”: – „Stara Lisieckiego to ja jestem!” Wybuchł ogólny śmiech, po czym do dzisiaj ulica Stara nie zmieniła nazwy i żadna inna ulica w Warszawie nie przyjęła nazwy naszego Patrona. Cieszy nas jednak fakt, że główna aleja Parku Praskiego nosi imię Kazimierza Lisieckiego „Dziadka”.
B.Homicki
3. Trochę Lata zimą (opowieść wierszowana o letnich obozach w Świdrze, lata 1960.)
Poranny – na obozie
Jest z nami jak strumyk płynący.
Szemrze głośniej przy przeszkodach.
Zawiruje zakręci jak woda w rzece Świder
i na łące trawy, las i pogoda.
Przy grupie Piast Kołodziej opodal namiotów
stąpał dostojnie paw…
Echo i drzewa podchwyciły trąbki zew
Pobudka wstać….tra ta tata…aaaaaaa
Ryk od rana….
– ferajna psia krew, pobudka wstać!
Panowie głodni życia, ze snu wyrwani
–Sportowcy,Traperzy, ,Piastowie, Rycerze, Polanie
Razem, Panowie, zaśpiewajmy:
Nieee masz to jak na obozie...
Niedziela, obóz w Świdrze willa „Agatka”
„Dziadek” na ganku….
Podparty łokciem
w charakterystycznej pozie
spode łba filuje
Och tak; Tak jak sokół sięgał okiem
Ustalić potrafił w zamyśle taktykę
w rytm ulubionej jego pieśni „Wśród ryku burzy” …
A sternik patrzy na masztu szczyt.
Rychło i jutrzni zabłyśnie świt…
By nauka nie poszła w las
– robota nasza i śpiewne wołanie…
do dziś jest, jest w nas I tak mam jest …
Czy leje deszcz, czy zimno na ulicy…
Fasonu nikt nie traci z nas… **
….Marzeniem naszym letnie są obozy…
…dlatego serca się radują,
że się spełniły nasze sny!
Na placu Obozowym
Komendant: Do Apeluuuu… Stań!!!
Panowie i Koledzy? …. Porządek Jest?
* Flaga na Maszt!
Do Hymnu!
Rota – M. Konopnickiej „Nie rzucim ziemi skąd nasz ród”
* Spocznij………….Zdrowi wszyscy?…………Na śniadanie?! Marsz!
* . .”Nieee masz to jak na obozie”
….w oddali …deszcz ubranie wypierze wiatr wysuszy
nie ma się też czego bać (bis)
Autor: Wiesław Andrzej Ochocki, Ogniskowiec -Starówka
w tekście użyto: pogrubiona czcionka: nazwy grup na obozach dzieciaków – którzy wybierali określali się ( w siedliskach – szczepach )
Czcionka ukośna: fragmenty z tekstu popularnych pieśni i piosenek wychowanków – „Ogniskowców ”
Panowie – chłopcy Koledzy- wychowawcy, opiekunowie tutaj grup. „Dziadek” – Kazimierz Lisiecki – Pedagog – Dyrektor i Założyciel Ognisk ” Towarzystwo Przyjaciół Dzieci Ulicy” (TPDzUl) Ognisko Świder ul. Mickiewicza 23 willa „Agatka”
Wiesław Andrzej Ochocki Adres: Białystok ul. Dubois 5A http://wieslawochocki.pl/